Co robić z dziećmi w lesie?

Po miesiącu zamknięcia w ciasnym mieszkaniu, podczas którego przeszliśmy mieszaninę izolacji i kwarantann, jak jeszcze nigdy w życiu, chciało nam się do lasu. Kończyliśmy ten covidowy kwiecień wykończeni fizycznie i psychicznie – znudzeni i zrezygnowani. Kiedy premier Morawiecki ogłosił otwarcie hoteli i agroturystyki, pociekła mi łza nadziei i ruszyłam na booking szukać chatki w lesie.

Dzieci jeszcze długo po kwarantannie bały się wychodzić z domu. Staraliśmy się nie podbijać atmosfery, ale codzienne telefony z policji wprowadzały do domu niepokój. Na dodatek w dniu, w którym wracaliśmy ze stacji testowej, na podwórko wjechał radiowóz. Myśleliśmy, że przyjechali nas sprawdzić, więc szybko pognaliśmy do domu. Okazało się, że policjanci do nas nie zawitali, ale  to chyba zostawiło w dzieciach lęk i panikę. Do dziś mój synek raz dziennie pyta mnie: „no, kiedy wreszcie się zaszczepisz?”.

Dzieciom same spacery po lesie nie wystarczają. Potrzebują zadań, gier terenowych, tropienia skarbów etc. Z pomocą przychodzą leśne inicjatywy – najpierw po lesie buszowaliśmy z @Leśne dziki, potem sprawdziliśmy @Tulasy – dziewczyny, które kupiły kampera, pomalowały go w leśne barwy i organizują zajęcia w Lasku Marcelińskim w Poznaniu (kuchnia błotna jest super!). Ostatnio byliśmy w @Leśnej Bazie w Puszczykowie, gdzie od września ruszy przedszkole leśne. Dzieciaki złapały bakcyla.

Nie zawsze jednak możemy skorzystać z warsztatów. Czasem trzeba improwizować i samemu wymyślać zabawy dla dzieci. Z pomocą przychodzą książki poświęcone tematyce leśnej, bushcraftowej. Jedną z takich nieocenionych pozycji jest fantastycznie ilustrowana książka Magdy Bloch „A Adi powiedział. Jak przetrwać w podmiejskim buszu?”.

Adi jest chłopcem, którego ciężko namówić na wyjście do lasu – wszak wszystko, czego potrzebuje młody homo sapiens znajduje się w komputerze. Magda Bloch umiejętnie nakłania swojego książkowego bohatera, by spróbował sam rozpalić ognisko w lesie, stworzył własny filtr do butelki, nauczył się podstawowych węzłów (przydatne później we wspinaczce czy żeglarstwie!), ale też nauczył się czytać przyrodę – kto oprócz jaskółek zwiastuje deszcz? Dlaczego pająk tka swoją sieć przy ładnej pogodzie? Wiecie?

Kwintesencją wypraw terenowych jest posiadanie (i czytanie!) mapy. Autorka nauczy dzieci rozumieć skalę i przeliczać ją na marsze. Choć ta umiejętność raczej dotyczy starszych dzieci (moje mają dopiero 3 i 4 lata), to już maluszkom można drukować powiększone mapy lub ich uproszczone wersje z zaznaczonymi punktami wędrówki czy wycieczki.

Wraz z mapą koniecznie trzeba spakować kompas, wszak bez tego nie wyznaczymy azymutu. Autorka przekonuje, że mimo coraz większego dostępu nawigacji GPS, w terenie warto trenować umiejętności orientacji.

Z książką „A Adi powiedział” łatwiej będzie też nam się spakować. Magda Bloch dzieli się swoimi patentami, spisuje listy bagażowe, a wszystko to okrasza anegdotami z wyjazdów w teren.

Każde wyzwanie, którego podejmuje się Adi, opisane jest poziomem trudności, miejscem wykonania oraz potrzebnymi akcesoriami. Weźmy na przykład wykonanie kuchenki survivalowej („A Adi mówi, że nie jest złomiarzem, czyli o tym, że puszki się jednak przydają”).  Będą nam potrzebne trzy puszki w tym samym rozmiarze (dwie puste i jedna pełna), spirytus lub denaturat, papier ścierny, pinezka. Wyobraźcie sobie, że z tych kilku rzeczy możemy zrobić prawdziwy przenośny palnik turystyczny, który przyda nam się, jeżeli nie będziemy mogli rozpalić ogniska. Brzmi abstrakcyjnie? Po przepis odsyłam do książki „A Adi powiedział” J.

Książka pełna jest tipów i odpowiedzi na pytania, które regularnie pojawiają się na grupach na Facebooku typu „Ronja – matki dzikich dzieci”, czyli np. co robić w przypadku ukąszenia przez owada, otarć.

Umawiam się z Magdą na rozmowę. Dyskutujemy przy Fredry 8. Za oknem słychać ptaki. Przyroda wzywa. To idealny czas, aby wybrać się do lasu.

– Kim jest Adi?
– Miałam w głowie konkretnego chłopaka, który zaczął z nami jeździć na obozy. Wyrwany z przestrzeni: komputer, gry, internet. Oglądał działania bushcraftowe w internecie. Przyjeżdżał i opowiadał nam, że można jajko ugotować w piasku i myśmy go podpuszczali, żeby to zrobił. Raz chciał pokazać instruktorowi, że na podgrzewaczu można zagotować wodę. Ustawił puszkę aluminiową po kukurydzy, porobił dziurki, żeby docierało powietrze, wszystko zgodnie z instrukcją, postawił lightcik oraz kubek i czeka. Cały zastęp czekał na kisiel. Czeka 5, 10, 15 minut. Okazało się, że kolega nie przemyślał jednego: postawił kubeczek z podwójnym dnem termicznym i woda się w nim nie zagotowała. Miałam na myśli konkretnego chłopaka, ale tak naprawdę prawie każdego z nas, który chciałby spróbować przygody w lesie. Wierzę, że wyzwania są fajną rzeczą w życiu człowieka. Sama je lubię.
– A jak się potoczyły losy Adiego?
– Przyłączył się do nas w wieku 11 lat. Potem rozsypał się jego zastęp. Chłopaki poszły do szkół licealnych. Ciągnął jeszcze przez rok jako pomocnik drużynowego, ale potem odpadł. W skautingu bardzo ważne są relacje. To są silne więzi. W pełni rozumiem Adiego, że zmienił swoje priorytety.
– Co wywiera największe wrażenie na dzieciach, jeśli chodzi o bushcrafting?
– Ogień. Zdecydowanie. Z ogniskiem tak jest, że każdemu się wydaje, że potrafi je rozpalić. Potem, kiedy zostajesz mistrzem ognia, to cały dzień zastanawiasz się, czy uda ci się rozpalić ogień od jednej zapałki, i okazywało się, że podchodząc do tego jak do ćwiczenia w matematyce – odhaczając punkt pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, ognisko rzeczywiście rozpala się od jednej zapałki. My robiliśmy takie miniaturowe ogniska.  Z dziećmi trochę starszymi, budowaliśmy stosiki z patyczków po lodach, które służyły nam jako drzazgi, i na pokrywkach od słoiczków budowaliśmy miniaturki ogniska. Później, kiedy rodzic przychodził i mówiłam: „z rodzicem będziesz mógł rozpalić sobie ognisko”, widziałam takie przykucnięte rodziny wykrzykujące: „jest!”. Ogień to coś pierwotnego, co nas przyciąga.

Drugą fajną sprawą było robienie rzeczy, które można zjeść i wypić, np. podpłomyki pieczone na kamieniu albo zawijaski na kiju, herbatki ze stokrotki. To, że w naturze można znaleźć pokarm i że jest on smaczny, i że nie trzeba kupować w McDonaldzie, tylko można samemu przygotować, to też robiło wrażenie. Pamiętam jak lepiliśmy pierogi z jagodami w warunkach leśnych na ognisku.

Kolejną rzeczą lubianą przez dzieci są budowle, cała ta pionierka obozowa, gdzie zaczynamy od stojaka, a kończymy na budowaniu bram czy domków na drzewie. To wszystko są rzeczy, które bardzo przyciągają, np. szałasy.

Silne emocje budzą też gry terenowe z umiejętnością posługiwania się mapą. Giną strachy, że się zgubię. To daje fajną przestrzeń do pozytywnego myślenia o sobie. Dzieci, które do tej pory wiedziały tylko, jak dojść z domu do szkoły, dostawały mapę w lesie, gdzie wydawało się, że wszystkie ścieżki są takie same, i dochodziły do[MO1] . Osiągam pewien sukces, ale on nie jest na ocenę. Bez rywalizacji. Ważne jest to, że zdobywam nową umiejętność dla siebie samego. Uczę się obsługiwać kompas. Gram w gry patrolowe i udaje mi się dojść według tych azymutów z punktu A do punktu B – to na pewno robiło duże wrażenie.

– A spotkałaś się kiedyś z czymś takim jak lęk przed lasem?
O lękach słyszymy głównie przed obozem. Zazwyczaj jadą dzieci, które są z nami przez rok pracy skautowej. Wyjazd na obóz poprzedzony jest biwakiem pod namiotem, rajdem. Jeżdżą z nami dzieci powyżej 10. roku życia. Pierwsze obozy to duże emocje: co będzie, jak mnie coś ugryzie, jak ktoś nas napadnie. Największe lęki dotyczą drugiego człowieka, więc wybieramy miejsca oddalone od ludzi. Przeżyliśmy kiedyś burzę, która położyła część lasu. Woda wylewa się na namiot jak z garnka. Wtedy budzi się obawa, strach. Nie kojarzę sytuacji, żeby dziecko nie pojechało z nami z powodu strachu przed lasem. Obawiają się małych żyjątek, dlatego przed namiotami stoją dyżurne słoiki.  Najbardziej problematyczne są nocki, ale oswajamy to poprzez nocną zabawę w ogniki czy nocne ognisko.

Kiedy warunki atmosferyczne się pogarszały, mieliśmy telefony od rodziców – czy już przyjeżdżać, ratować. Na szczęście nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji, aby było to konieczne. Więcej lęków mają chyba rodzice, bo wiadomo: noże, siekierki, ognisko, spanie w lesie. Po czym okazuje się, że potem w domu dziecko je zupę, której nigdy nie jadło, bo teraz samo obierało ziemniaki, nie straciło żadnej kończyny ani palca, i ci rodzice przekonują się, że nie trzeba się bać.

– Wspomniałaś, że jednym z pozytywnych skutków ubocznych bycia w skautingu są relacje. Ja z twojej książki wyniosłam przekonanie, że w dorosłym życiu przydają się też węzły, np. we wspinaczce. Co jeszcze daje nam bushcrafting?

– Sami zrobimy też makramę czy bransoletkę. Ostatnio robiłam kurs żeglarski i z palcem w nosie zaliczyłam węzły. Jaką ja mam ogromną radość, kiedy mój sznur od prania się nie odwiązuje. Moi sąsiedzi są zaskoczeni. Węzły przydają się, kiedy przygotowuję hamak w lesie na nocleg, tak aby rozwiązał się jednym pociągnięciem. Skauting daje dużo praktycznych umiejętności, które z jednej strony imponują innym, a z drugiej strony przydają się w codziennym życiu.

– Ostatnio coraz więcej jest leśnych przedszkoli, sale zabaw zamieniają się na leśne bazy. Las zaczął się komercjalizować. Czy myślisz, że ten trend będzie rósł?

– Myślę, że to będzie amplituda. Mamy tendencję, aby się radykalizować. Idziemy w świat mediów i odcinamy się od świata przyrody. I na odwrót. Myślę, że jeśli udałoby się nam żyć w odcieniach szarości, to mogłoby się to na długo przyjąć. Dla mnie zapachy, które pojawiają się wiosną, uruchamiają wspomnienia. Teraz kwitną konwalie. Mój tata miał w zwyczaju znosić pod koniec maja na imieniny mamy, siostry i moje naręcza konwalii. Teraz, kiedy przechodzę obok kwitnących konwalii, momentalnie widzę wiśnię, pod którą rosły konwalie, sznurki, na których z tej wiśni zjeżdżaliśmy. To mnie przenosi w czasie. Wywołuje tęsknotę i poczucie, że to było dużo fajniejsze niż spędzenie całego popołudnia na Netflixie, oglądając film. Moje dzieci złapały bakcyla i do dziś najbardziej lubią spędzać wolny czas na łonie przyrody, co nie zmienia faktu, że świetnie radzą sobie w przestrzeni internetowej.

– Wyzwania w twojej książce są przeznaczone dla starszych. Co robić w terenie z młodszymi dziećmi?

– Nie do końca. Są też prostsze zadania, np. syrop ze stokrotek. Z sześciolatkami robię wylepianki z ciasta chlebowego. Ze starszakami rysuję szkice drogi. Dzieci trzyletnie uczyłabym obserwacji, świadomego chodzenia po lesie – rozpoznawania znaków. Czterolatki mogą robić herbatkę z malin, kij wędrowca, kroniki wyjazdowe, kolekcje skarbów, filtr wodny – potrzebna jest butelka, woda, piasek, ewentualnie węgiel, bawić się w iskierki – szukanie światła latarki. Są dzieci czteroletnie tak sprawne manualnie, że pozwoliłabym im operować młotkiem. Mogłabym rysować mapy skarbów, nawet w domu, aby to dziecko umiało odwzorować wielkość czy drogę na skali.

*

Zauroczył mnie przepis na sok ze stokrotek. Prawda, że piękna nazwa? Skojarzenia z popularną pieśnią harcerską wskazane. Nie da się ukryć, że książka Bloch napisana jest w duchu skautingu i pełno w niej odniesień do harcerskich klimatów. Ja osobiście bardzo żałuję, że moją przygodę z harcerstwem zakończyłam po pierwszej zbiórce zuchów, ale wynikało to z mojej nieśmiałości (byłam dziewczynką z pierwszej klasy, która nikogo nie znała i wystraszyła się tych wszystkich starszych dzieci). Zamiast do harcerstwa poszłam za koleżanką z klasy śpiewać w chórze szkolnym i zostałam tam na sześć lat… Bardzo żałowałam, że nie byłam w harcerstwie, bo później kiedy zaczęłam na studiach się wspinać, zazdrościłam moim znajomym z harcerstwa bushcraftowych umiejętności. Dla mnie wszystko było nowe – wyblinki, półwyblinki czy węzły strażackie. Lektura książki Magdy Bloch utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto namówić dzieci na przygodę ze skautingiem.


You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *