odbetonujmy świat

W Rotterdamie władze miasta zachęcają mieszkańców do zrywania płyt betonowych przy budynkach. Na ich miejsce Rotterdamczycy sadzą rośliny. Należy przy tym zostawić co najmniej 1,8 metra chodnika dla przechodniów. Powinno się zerwać płytki chodnikowe tak, by nowoutworzona grządka mierzyła 45 cm od fasady i miała 30 cm głębokości. Wyjęte płytki wykorzystuje się później jako ścianki rabaty. Wypełnia się ją ziemią ogrodniczą i sadzonkami o umiarkowanych potrzebach przestrzennych. Nie rekomenduje się sadzić drzew czy rozłożystych krzewów.

Władze Rotterdamu zamieściły filmik instruktażowy, jak to zrobić. Lisa – kobieta w różowym włochatym sweterku – z miarą w ręku odbetonowuje chodnik. Ta akcja, z perspektywy problemów świata być może o drobnym znaczeniu, przyniosła mi nadzieję, że wektor zmiany może się odwrócić. Że kapitalizm reprezentowany przez beton, bazujący na wykorzystaniu „taniej natury” może zostać wyrugowany. I że nie potrzeba do tego ekipy budowlanej. Może to zrobić kobieta w różowym włochatym sweterku.  

Podobne akcje odbywają się też w innych holenderskich miastach. Celebrowane są dni sadzenia, podczas których rady osiedli dostarczają kompost i rośliny, jednocześnie zabierając piach i beton. Przy projektowaniu takich ogrodów frontowych włodarze miast oferują pomoc profesjonalnych ogrodników. Mieszkańcy wielu osiedli sami tworzą kompost przy pomocy „domków dżdżownic”, którym dostarczają bioodpadki.

Opowiada Justyna, która mieszkała w Maastricht kilka lat:  – Pamiętam ogródki warzywne w centrum dostępne dla mieszkańców i mapkę falling fruit z zaznaczeniem, gdzie w mieście rosną owoce, które można sobie zebrać za darmo. Regularnie zbierałam całe siaty orzechów włoskich, gruszek, pigwowca. Często takie duże drzewa rosną tam pod blokami. Owoce spadają i większość się marnuje.

Justyna podrzuca mi linka do „Licznika samorządności” – inicjatywy włodarzy Maastricht, którzy zachęcają mieszkańców do pielęgnowania zieleni miejskiej położonej w sąsiedztwie ich domów. Odbywa się to na zasadzie umowy adopcyjnej. Miejscy ogrodnicy otrzymują od miasta glebę i nasiona, a także stały dostęp do menedżera, który koordynuje cały projekt i służy ogrodniczą radą. Zaleca się samoorganizować z innymi sąsiadami podkreślając walor integracyjny całego przedsięwzięcia.

Decyzja władz Rotterdamu niejako oswaja zjawisko partyzantki ogrodniczej. GroenLinks – holenderska partia zielonych wzięła je nawet na swoje sztandary. Wpisuje się to w wizerunek Holandii jako ogrodniczego centrum świata. Jadąc przez Holandię można odnieść wrażenie, że składów ogrodniczych jest tyle samo, co supermarketów, a może więcej. Rośliny, które my kupujemy w marketach są najczęściej stamtąd, choć należy  zaznaczyć, że część kwiatów, które uważamy za holenderskie, jest tam tylko dystrybuowana. Na największej kwiatowej giełdzie w tym kraju, w Aalsmeer sprzedaje się róże z Afryki, storczyki z Tajlandii i Australii czy goździki z Kolumbii, co niestety rzadko jest w zgodzie z ideą fair trade. Hodowle kwiatów ciętych drenują z wody obszary położone przy plantacjach, co fatalnym skutkiem odbija się na środowisku, taki problem dotknął m.in. jezioro Naivasha w Kenii.

Rotterdam – to miasto-port nie daje mi spokoju. Jest nadzieją. Okazuje się, że nie tylko dla mnie.

We francuskiej szkole na warszawskiej Sadybie Lycée Français de Varsovie inicjatywę podobną do rotterdamskiej zainicjowały dwie zaangażowane mamy – Stephanie Szczepański i Marie Peccound. Kobiety z pomocą fundacji Transformacja pod egidą Łukasza Nowickiego stworzyły szkolny ogród permakulturowy na miejsce betonowego podwórka. Najpierw były warsztaty dla zaangażowanych rodziców, a później akcja odbetonowywania.
– Oprócz zasadzenia ogrodu w samym sercu szkoły, zamieniliśmy jeszcze bezproduktywny trawnik w poletko ziemniaków założone w sąsiedztwie cudownego kompostownika i wałów permakulturowych obsadzonych dynią, marchewką i groszkiem cukrowym – czytam na profilu Transformacji.

Umawiam się na rozmowę z Łukaszem Nowickim – ekohydrologiem, założycielem Transformacji oraz dyrektorem w Polskim Instytucie Badawczym Permakultury.
– Czy wyjęliście kostki betonowe? Co się stanie jak przyjdzie wielka ulewa?
–  Niestety nie dostaliśmy zgody na demontaż kostki, ale mamy do dyspozycji system drenażowy, który jest w stanie przejąć nadmiar wody i skierować ją do kanalizacji burzowej. Poza tym cały ogród to jedna wielka gąbka. Cała biomasa, którą ułożyliśmy to pochłaniacz, który magazynuje wodę. Jeden gram takiej materii organicznej jest w stanie związać osiem gramów wody. Zatrzymujemy ją przy powierzchni. Nie pozwalamy jej odpływać bezproduktywnie do kanalizacji. Przez co kanalizacja jest mnie obciążona.

Po szlachetnym geście odbetonowania, trzeba zadać sobie pytanie: co dalej? Wiedzy dostarcza permakultura, czyli część projektowania środowiska, która próbuje odtwarzać naturalne ekosystemy, także w przypadku budowy siedzib ludzkich, jednocześnie wytwarzając żywność dla lokalnej społeczności. Związane jest z nią projektowanie regeneratywne. Opowiada Nowacki: – Projektowanie regeneratywne idzie głębiej od zrównoważonego. Zrównoważone zatrzymuje nas na poziomie zero, czyli projektujemy przestrzeń, która nie szkodzi, ale też nie pomaga. Staramy się wówczas nie pogarszać. Projekty regeneratywne natomiast są długofalowe. Naszym celem jest regeneracja. Docelowo chcemy naprawić dany ekosystem tj. odbudować kluczowe dla podtrzymywania życia procesy związane z obiegiem pierwiastków, regeneracji gleby, mitygować zmiany klimatyczne, przywracać bioróżnorodność czy zdolność gleby do wiązania gazów cieplarnianych.

Projektowanie regeneratywne odpowiada więc na zagrożenia wynikające z grożącej nam katastrofy klimatycznej. To myślenie sprawdza się nie tylko przy odbetonowaniu miast, ale też m.in. przy tworzeniu pastwisk dla bydła, które wypuszczane na połacie terenu zamiast grupowania w boksach, zaczynają współtworzyć ekosystem, użyźniając i tym samym chroniąc go przed wyjałowieniem. Świetnie ilustruje to krótki dokument Finiana Makepeace’a „Regenerative secret” z organizacji „Kiss the ground” dostępny na YouTube.  

Stany Zjednoczone kojarzą nam się raczej ze stawianiem na piedestale własności prywatnej. Okazuje się jednak, że nurty ekologiczne, z założenia oparte na otwieraniu się na wspólnotowość, i tam się rozwijają. W Browns Mill, w Atlancie,  która ze względu na pustynny klimat ma problem ze świeżym jedzeniem, powstał las żywności zwany inaczej ogrodem leśnym. Wcześniej to miejsce zajmowała farma orzechów pekan. Plony ogrodu leśnego (około 2500 roślin jadalnych i leczniczych) są dostępne dla wszystkich mieszkańców za darmo. Wśród nich są oczywiście orzechy pekan, jeżyny, grzyby, a także miód, bo na terenie lasu są też pasieki.

Inicjatywa była państwowa, ale w jej realizacji wzięło udział około 1000 wolontariuszy. Jak zapewniają twórcy, nie zdarzają się przypadki, aby odwiedzający brali więcej niż potrzebują plonów, a to co zalega jest zrywane przez wolontariuszy i rozdysponowane wśród mieszkańców.

Takich leśnych ogrodów w USA jest około 70. Ich twórcy nawiązują do początków demokracji, do ateńskiej agory, gdzie obywatele spotykali się i wspólnie tworzyli społeczeństwo. Co ważne, w  żywności z lasu ogrodniczego nie można używać konserwantów, a jego projektowanie oparte jest na agroleśnictwie, czyli mówiąc skrótowo łączeniu pól z lasem tj. sadzeniu drzew na polach.

To właśnie z agroleśnictwa czerpie permakultura, o której opowiada Łukasz Nowicki. Nie wszyscy jednak zachwycają się takim sposobem projektowania zieleni: – Ciężko przekonać inwestorów, bo w powszechnej świadomości istnieje łatka biedapermakultury – niektórzy mówią, że to ogrody projektowane z odpadów, że nie zwraca się uwagi na kwestie estetyczne. Tak nie musi być. Ogrody permakulturowe mogą być piękne – przekonuje założyciel Transformacji.

Nazwy, które wymienia Nowacki w kontekście projektów miejskich oszałamiają: ogród deszczowy, ogrody antysmogowe, łąki kwietne, lasy kieszonkowe, piętrowe lasy. Nie wszystkie zasadzenia kończą się sukcesem: – W 2013 roku we współpracy z Teatrem Łaźnia Nowa zebraliśmy środki i materiały na ogród leśny. Zaangażowali się mieszkańcy osiedla Nowa Huta. Niestety, przetrwał zaledwie kilka lat. Przy okazji rozbiórki garaży buldożery zrównały z ziemią ogród leśny. Bolesne doświadczenie. Mnóstwo pracy poszło na marne. Stare myślenie wygrało – kwituje gorzko Nowacki.

Na projekt szkolnego permakulturowego ogrodu Transformacji powołuje się Andrzej Grupa z  Caritas Laudato Si. Laudato Si to tak zwana „zielona encyklika” wygłoszona przez papieża Franciszka w 2015 roku. To od niej wzięła się nazwa projektu, którym dowodzi Grupa. Ich manifest jest głęboko zanurzony w nurcie zero waste: „Marzą nam się parafie, szkoły i lokalne środowiska, przy których zaczną powstawać kręgi wymiany sprzętów, repair café, kooperatywy spożywcze, ogrody czy grządki społeczne, punkty wydawania odzieży, podzielnie i lodówki społeczne. Ten projekt ma sprawić, że znajdziemy przestrzenie zachwytu nad Stworzeniem…że docenimy zwyczaje naszych dziadków, którzy byli naprawdę eko… że zaczniemy znów żyć prościej, skromniej i bliżej siebie nawzajem!”.

Umawiamy się na telefon. Andrzej jest pełen entuzjazmu, kiedy opowiada o pomysłach na odbetonowywanie świata.  – Ostatnio coś na działce rodziców robiłem, ale dla mnie projekt Transformacji był jak przewrót kopernikański. Jako cywilizacja zaszliśmy do takiego punktu, że nie pozostaje nam nic innego. Czasu jest niewiele. Jako Caritas jesteśmy kojarzeni z pomaganiem ubogim. To nadal jest aktualne, ale przełamujemy to myślenie. Chcemy patrzeć na dobrostan człowieka szerzej.

Kilka dni później spotykamy się na żywo. Nie widzę jego twarzy, szczelnie zasłania ją maseczka. Z jego wyglądu zapamiętuję ruchliwość i czarną kurtkę, której nie zdjął, bo spieszył się w inne miejsce. Wręczam mu książkę „Życie na naszej planecie” Davida Attenborough. Andrzej poleca mi lekturę „Laudato si”. To spotkanie jest dla mnie ważne. Andrzej na swoim profilu ma posty pro-life. Ja na profilowym znak błyskawicy. Cieszę się, że łączy nas cel i jesteśmy w stanie podobnie myśleć. Andrzej poznaje mnie z kobietą z mojej parafii, które chce zasadzić ogród warzywny przy domu parafialnym, rozmawia z księdzem o założeniu koła Laudato si. W planach są wyjazdowe warsztaty permakulturowe.

Papież Franciszek napisał: 
„Nie można już z pogardą i ironią traktować prognoz katastroficznych. Moglibyśmy zostawić następnym pokoleniom zbyt wiele gruzów, pustyń i śmieci. Tempo spożycia, produkcji odpadów i zmian środowiska przekroczyło możliwości  planety  na  tyle,  że  dotychczasowy  styl życia, będąc niemożliwym do utrzymania, może skończyć się tylko katastrofą, jak to już rzeczywiście dzieje się od czasu do czasu w niektórych regionach[1].”

„Gleba, woda, góry, wszystko jest wyrazem czułości Boga.”

Pisze David Attenborough:

„Boję się o ludzi, którzy doświadczą tego, co będzie się działo przez kolejne dziewięćdziesiąt lat, jeśli nie zmienimy swojego postępowania. Z najnowszych badań wynika, że przyroda jest na skraju zagłady. Proces już trwa i będzie przyspieszał, a skutki będą coraz poważniejsze, prowadząc do kolejnych zmian. Wszystko, co nauczyliśmy się brać za pewnik – usługi, które Ziemia świadczyła nam za darmo – wkrótce stanie się czymś nieoczywistym lub całkiem zniknie[2].”

Autorzy obu tekstów piszą o planktonie, śmieciach i lasach namorzynowych. Szukają rozwiązań. Nawołują do zmiany myślenia. Zmiana paradygmatu to nie tylko konkurs Elona Muska na najlepszy projekt pochłaniający dwutlenek węgla z atmosfery. Skoro rozwinęliśmy się jako homo sapiens dzięki snuciu opowieści, jak głosi jedna z teorii, to bez tej nowej nie zmienimy naszego myślenia.

„Jeśli jesteś pisarzem i nie znajdujesz u siebie potrzeby pisania o tych sprawach, to nie rozumiesz nauki i powagi zagadnienia. Ten, kto rozumie, o co toczy się gra, nie szuka innych priorytetów.” Oświadczył klimatolog Wolfgang Lucht, dyrektor Poczdamskiego Instytutu nad Wpływem Klimatu w rozmowie z książki „O czasie i wodzie” Andriego Snaera Magnasona .

Tę opowieść o zmianie snują autorytety ludzkości – papież Franciszek i sir David. W tej opowieści trzeba odwoływać się do innych struktur głęboko zakorzenionych w naszej podświadomości – mitów, jak czyni to Magnason w swojej niezwykle erudycyjnej książce „O czasie i wodzie” i jak robią to uczniowie poznańskiej szkoły podstawowej Łejery, gdzie powstają „Semiramidy Łejerskie”.

Nazwa projektu odnosi się oczywiście do jednego z cudów starożytnego świata: wiszących ogrodów królowej Semiramidy w Babilonie. Uczniowie, którzy w głosowaniu wybrali nazwę tę szczególną nazwę, przy projekcie współpracować będą nie tylko z nauczycielami, ale także z Ogrodem Botanicznym UAM oraz Kołem Ogrodników UP.

Jakub Sypniewski, nauczyciel geografii i koordynator unijnego projektu PULCHRA, w ramach którego powstanie szkolny ogród wertykalny, deklaruje, że celem jest przekształcenie wybetonowanej przestrzeni patio między salami lekcyjnymi w ogrody deszczowe zasilane deszczówką z systemu rynien, a której nadmiar będzie przechowywany w odpowiednich zbiornikach.

To znamienne, że Semiramidy Łejerskie powstają w szkole słynącej raczej z teatru niż nauk przyrodniczych . Przyrodnicy dostarczyli materiału badawczego. Teraz czas na humanistów, którzy muszą zmienić opowieść.

Język chce też zmieniać najsłynniejszy na świecie ogrodnik-partyzant Ron Finsley. – Musimy sprawić, aby ogrodnictwo było sexy. (…) Zostańmy gangsta ogrodnikami. Musimy zmienić narrację, kim jest gangster – opowiada w trakcie wystąpienia na konferencji TED. Skoro jest to miejska partyzantka, to nie może zabraknąć odniesień do innych miejskich subkultur: – Ogrodnictwo jest moim graffiti. Tak jak artysta tworzy grafitti, aby upiększyć ściany, ja upiększam trawniki.

Finley zasadził warzywa na trawniku miejskim przy swoim domu w Los Angeles. Władze miasta nakazały mu ogródek usunąć, ale po interwencji lokalnych mediów i petycji na Change.org, decyzję zmieniły. Teraz Finley z  grupą wolontariuszy LA Green Grounds sadzi ogrody w całym mieście, także w schroniskach dla bezdomnych.

Impulsem do zmiany było poczucie niesprawiedliwości – brak dostępu do zdrowego jedzenia („żywnościowa pustynia”), bo jak przekonuje Finley – nadwaga w South Los Angeles, czyli biednej dzielnicy, jest pięć razy większa niż w sąsiednim Beverly Hills. Aktywista chciałby zmienić oblicze swojego miasta, które pełne jest punktów z fast-foodami, a stacje dializ wyrastają jak grzyby po deszczu. – Jeżeli dziecko zasieje jarmuż, to zje jarmuż, jeśli zasieje pomidory, to zje pomidory – argumentuje i dodaje: – Ogród stał się narzędziem do edukacji, narzędziem do transformacji sąsiedztwa, Jeżeli chcesz zmienić społeczność, musisz zmienić kompozycję gleby. My jesteśmy glebą.

Ogrodnictwo uliczne nie ma się tak dobrze w mojej małej ojczyźnie – na poznańskiej Wildzie. Działa tutaj co prawda Ogród Wilda, który powstał w miejscu wyburzonej kilkanaście lat temu kamienicy, ale na grupie ogrodu więcej jest postów o urządzanych tam libacjach i wyrzucanych śmieciach. Kiedy miejscy aktywiści sadzili krzaki na skwerze na rogu Górnej i Dolnej urzędniczka z Zarządu Zieleni Miejskiej wezwała na miejsce straż miejską. Są jednostki – jak Marek Kiełczewski z ulicy Przemysłowej, który na rogu z ulicą Spychalskiego hoduje pod drzewami kolorowy ogródek oraz Magdalena Priebe, która sadzi kwiaty w donicach na poznańskiej Wildzie angażując do projektu okoliczne przedsiębiorstwa. Na dzielnicowym forum swoje akcje okrasza hasłami: „betonowa pustynia no more!” oraz „Zmieniajmy beton w oazy zieleni”.

W skali krajowej walczyć z betonowymi podwórkami pomaga fundacja BOŚ i SGGW organizując co roku konkurs na granty sąsiedzkie „Zielona ławeczka”. Celem projektu jest przekształcenie zaniedbanych osiedlowych terenów w zielone zakątki z tytułową ławeczką. Maksymalna kwota dofinansowania to 1650 zł – z czego 1200 na materiały roślinne i resztę na samą ławkę. Aplikować mogą zespoły mieszkańców skupiające co najmniej 5 sąsiadów. Nazwy projektów bywają kreatywne – kilka przykładów z zeszłorocznej edycji: „Graj z nami w zielone” z Gdańska, „W ostrym cieniu Dembu!” z Lublina czy „Sąsiedzi idziemy na trawę” z Łodzi.

W Poznaniu właśnie trwa 12. edycja projektu „Odmień swoje podwórko”. Zwycięskie projekty otrzymają sadzonki roślin, ziemię ogrodniczą, urządzenia do zbierania deszczówki, narzędzia ogrodnicze oraz urządzenia małej architektury. W tym roku organizatorzy zwracają szczególną uwagę na zmiany klimatu, więc promowane będą projekty dotyczące zagospodarowania wód opadowych czy „zwiększanie powierzchni biologicznie czynnych podwórek”.

A gdyby tak połączyć akcje niestystemowe z systemowymi?

Póki co, w Polsce nadal betonujemy. Na Zachodzie jednak ze zmianami – oswajanie przez miejskie organy działania czerpią z radykalnych ruchów, których działalność w Polsce postrzegana jest przez pryzmat łamania prawa, a nie desperackiej próba ochrony krajobrazu i obniżenia temperatury w czasie fal upałów w miastach.

Mieszkańcy miast, szczególnie śródmieści, gdzie zjawisko „wysp ciepła” jest najbardziej dokuczliwe, zaczynają brać sprawy swoje w ręce. Mam nadzieję, że polskie miasta zaczną legalizować ogrodnictwo miejskie nie tylko od wielkiego dzwonu/projektu  i w dobie zagrożeń planetarnych, nie będą bały się, wydawałoby się na pierwszy rzut oka – radykalnych rozwiązań, jak odbetonowanie.


[1] Laudato Si, s.127 Dostęp 14.02.2021: http://www.vatican.va/content/dam/francesco/pdf/encyclicals/documents/papa-francesco_20150524_enciclica-laudato-si_pl.pdf

[2] „Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość” tłum. Paulina Surniak, s.121

You may also like

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *