Zapukał do mnie sąsiad.
– Będą likwidować rój dzikich pszczół. Trzeba zamknąć okna.
Miał zadyszkę, pewnie zawiadamiał wszystkich mieszkańców naszej klatki. Gdy to mówił, do mieszkania wleciała pszczoła. Pierwsza, odkąd wprowadziliśmy się tu trzy lata temu.
– Pszczół? Ale pszczoły nie robią nikomu krzywdy.
– To są jakieś inne pszczoły. Nietutejsze.
Zamknęłam okna, jednocześnie przylepiając nos do szyby. Synek też chciał patrzeć. Tuż przed naszymi oknami na wysięgniku stali strażacy.
– Kiedy będę duży, chcę zostać strażakiem – powiedział.
To wydarzyło się tak szybko, że pamiętam tylko skurcz żołądka na widok deszczu martwych pszczół. Strażacy wpuścili do gniazda gaz. Tysiące maciupeńkich odwłoków znaczyło teraz chodnik.
Zostawiłam dzieci z babcią i w kapciach wybiegłam na ulicę. Kilku strażaków zamiatało pszczele truchła, inni gdzieś dzwonili. Obok mnie chodził reporter z mikrofonem. To był ten moment, kiedy smutek i złość każą opanować strach i zażenowanie. Poprosiłam o wskazanie dowódcy.
– Dlaczego zabijacie pszczoły? – zapytałam.
– To są jakieś czarne pszczoły.
– A pan nie wie, że gatunków pszczół są setki? Poza tym niech pan spojrzy na ulicę. – Pokazałam butem dogorywającą na ziemi pszczołę. – To zwykła pszczoła, żadna czarna. Czy pan sobie zdaje sprawę, że to bardzo pożyteczne owady, zapylacze?
– Tak, ale oceniłem, że w pobliżu jest szkoła, więc podjąłem decyzję o usunięciu roju.
– To jest internat. Widzi pan tę dwójkę maluchów w oknie z babcią? To moje dzieci. Mamy balkon otwarty cały dzień, nawet pod naszą nieobecność. Nigdy wcześniej żadna pszczoła nie pojawiła się w mieszkaniu.
– Nie może pani sądzić po sobie. Może kogoś użądliły.
– To znaczy, że trzeba wszystkie wybić? Kto kazał panu zlikwidować gniazdo?
– Dostaliśmy zgłoszenie na 112. Pewnie od któregoś pani sąsiada. Można było wezwać pszczelarzy.
– To dlaczego pan nie zadzwonił po pszczelarzy?
– To powinni zrobić mieszkańcy.
– Proszę pana, myślę, że większość mieszkańców, podobnie jak ja i sąsiedzi z mojej klatki, dowiedziała się o tych pszczołach, kiedy panowie zaczęliście grzebać przy roju.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie mogłam uwierzyć, w to, co się przed chwilą wydarzyło. Opisałam całą sytuację na Facebooku. Post miał 788 polubień, 497 komentarzy i 673 udostępnienia. Część internautów okazała mi wsparcie, część nazywała wariatką i radziła iść się wyspać.
Zgłosiła się do mnie kobieta mieszkająca przy tej samej ulicy. Powiedziała, że interweniowała po incydencie w straży pożarnej. Przekazali jej, że w protokole z miejsca zdarzenia nie ma słowa o pszczołach. Strażacy wpisali osy. Wersja o osach pojawia się też w poznańskiej „Wyborczej”. Już nie było słowa o czarnych pszczołach. Być może dlatego, że zadrzechnie fioletowe, bo tak brzmi ich właściwa nazwa, są objęte częściową ochroną gatunkową. Czarne pszczoły – w ustach strażaka nazwa ta brzmiała egzotycznie, ale doczytuję, że te błonkówki to rodzimy gatunek, choć w 2002 r. uznany za wymarły. Zadrzechnie fioletowe odnaleziono w Polsce ponownie w 2005 w kilku miejscach, m.in. Poleskim Parku Narodowym i Bieszczadach. Są bardzo pożyteczne, spotkać je można w wysuszonych pniach. Dlaczego znów pojawiły się w Polsce? Czarne pszczoły są miłośniczkami terenów nasłonecznionych, dlatego podejrzewa się, że powodem ich powrotu może być ocieplenie klimatu.
Z jednej strony dostrzegałam absurdalność tej sytuacji (i antropocentryczne widzenie owadów, w którym niektórym gatunkom daje się prawo żyć, a innym nie), a z drugiej sprawa zawierała poświadczanie nieprawdy. Pisali do mnie działacze ekologiczni. Dostawałam sugestie, aby zebrać dowody. Poszłam raz jeszcze na miejsce zbrodni. Internat – lub szkoła, jak chciał dowódca – od ulicy odgradza szpaler drzew i podwórko. Poza tym drzewo nie jest naprzeciwko internatu, tylko po skosie, a do tego jest oddalone jakieś 200–300 metrów. Sfilmowałam telefonem martwe pszczoły. Nie wszystkie zostały zamiecione. Mówiłam do swojej kamery, że na ziemi leżą pszczoły miodne. Wzięłam ze sobą woreczek strunowy, lateksowe rękawiczki i delikatnie zebrałam kilka pszczół jako dowód w sprawie. To nie były osy. To nie były czarne pszczoły.
Po tym, jak opublikowałam nagranie, moja skrzynka zapełniła się wiadomościami od pszczelarzy z całej Polski, którzy opisywali akty wandalizmu swoich uli i żalili się na politykę ministerstwa rolnictwa, które dopuszcza szkodliwe dla pszczół opryski rzepaku. Chodzi o syntetyczne pestycydy, których używa się do zwalczania szkodników takich jak pchełka ziemniaczana czy gnatarz rzepakowca – i które zostają w glebie na lata. Dla pszczół groźne są nawet odżywki do roślin – jeżeli pszczoła przesiąknie ich zapachem, to może nie zostać wpuszczona do ula, co jest równoznaczne ze śmiercią głodową.
Jeśli chce Pani ukarać osoby, które to zrobiły, to proszę iść na policję i zgłosić możliwość popełnienia przestępstwa przez PSP. Powinni byli wezwać pszczelarza i zaczekać na niego. A w czasie oczekiwania tylko delikatnie skropić ul wodą. Pszczoły podczas rojenia nie żądlą. Wiem coś o tym, jestem strażakiem pszczelarzem. Pozdrawiam.
PS Tragedia. U mnie w zeszłym roku zatruto 8 rodzin. A w okolicy w tym roku po oprysku rzepaku umarło 80 rodzin pszczelich.
Wieczorem odkryłam, że część roju przeżyła. Oglądałam przez lornetkę pechowe drzewo i bałam się, że nadgorliwy – nieznany mi sąsiad – zgłosi straży nieudaną interwencję. Zadzwoniłam do Adriana Suszki – pszczelarza, który zaoferował swoje usługi pod moim postem. Organizujemy akcję ratunkową dla ocalałych z rójki. Następnego dnia pszczelarz przy pomocy wysięgnika użyczonego przez chcącą się zrehabilitować straż pożarną zabiera resztę roju do swojej pasieki.
Co kilka dni dopytuję, co u pszczół. Suszka odpisuje:
Witam, niestety matki już nie było w roju. Oddałem im jajeczka, żeby wyciągnęły sobie mateczniki, i będę musiał zasilić je trochę ilością pszczoły.
W Poznaniu jedynie do części takich przypadków wzywane jest pogotowie pszczelarskie. Dostaję zdjęcia z innych interwencji, np. z ulicy Kościuszki, gdzie pszczoły również zostały zagazowane.
Działania strażaków regulują „Zasady postępowania podczas interwencji prowadzonych w związku ze zgłoszeniem wystąpienia zagrożeń od rojów lub gniazd owadów błonkoskrzydłych” z 10 lipca 2009 r. Nie nakładają na przyjmującego takie zgłoszenie obowiązku powiadamiania pszczelarzy, ale zaleca się poinformowanie właściciela budynku, aby ten zorganizował „specjalistyczną firmę dezynsekcyjną” (co też nie brzmi dobrze). Straż pożarna ma obowiązek interweniowania tylko w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia osób lub kiedy przypadek wymaga użycia specjalistycznego sprzętu. Co uznaje się za zagrożenie zdrowia, to dosyć arbitralne. Przepisy rozporządzenia nie regulują jednoznacznie ścieżki postępowania strażaków w takim przypadku jak z Czajczej.
Aktywistce ekologicznej Magdalenie Garczarczyk wydawało się, że dobrą praktyką jest wywieszanie numerów telefonu do pogotowia pszczelarskiego w remizie. Większość przyjeżdża za darmo. Ba, są takie, które za dziki rój dopłacą.
W Warszawie działa Pogotowie Rojowe. Miejscy pszczelarze oferują swoje usługi bez opłat. Na stronie Pasieki Edukacyjnej piszą: „Dbamy o humanitarne zabezpieczenie pszczół. Zebrany rój zostaje poddany kwarantannie, czyli umieszczony w ulu, gdzie po obserwacji i podleczeniu zostaną umieszczone w jednej z naszych minipasiek lub ofiarowane kolejnemu młodemu adeptowi pszczelarstwa”.
Po roku od zdarzenia rozmawiam z Dorotą Bonk-Hammermeister, radną miejską w Poznaniu, która opowiada, że obecnie w poznańskiej straży pożarnej zostały wprowadzone zalecenia dotyczące tego, co robić w przypadku rójek. Postanawiam to sprawdzić. Wysyłam na próbę zapytanie w tej sprawie do poznańskiej straży pożarnej. Otrzymuję informację, że powinnam zadzwonić na straż pożarną i że w mojej gestii nie znajduje się szukanie pszczelarza. Trochę inaczej wygląda to z perspektywy Warszawy, słyszę, że pszczelarza powinien wezwać właściciel nieruchomości.
– Mamy wytyczne komendanta, żeby nie działać wbrew naturze. Nie jest naszym zadaniem, by zabijać. Jesteśmy przyjaźnie nastawieni do pszczół. Najczęściej jest tak, że dowódca ma numer telefonu do pszczelarza, dla którego taka rójka to wartość dodana do pasieki – opowiada Krzysztof Batorski, rzecznik prasowy komendanta głównego PSP w Warszawie.
Relacjonuję mu zdarzenie z Poznania. Stwierdza, że takie sytuacje już nie mają miejsca. – W dawnych latach, kiedy sam jeździłem, zdarzało się stosować preparaty typu Bros, które działają na układ nerwowy owadów. Teraz raczej ograniczamy się do zabezpieczenia miejsca, a obowiązek wezwania pszczelarza jest po stronie właściciela – dodaje.
Wydaje mi się jednak, że takie zdarzenia pokazują potrzebę ustalenia nowego rozporządzenia w sprawie błonkoskrzydłych, bo to z 2009 nie jest dostatecznie precyzyjne. Może rekomendacje powinny stać się wytycznymi?
*
Miasta są bezpieczniejszym środowiskiem dla pszczół z tego powodu, że nie prowadzi się oprysków. (Chyba że gmina wymyśli sobie zwalczanie chemiczne komarów – nie wierzcie w opryski zabijające tylko komary, bo takie nie istnieją; spustoszenie dotyka wszystkie owady). Pszczoły miejskie potrafiły pozyskać prawie dwukrotnie więcej pożywienia od tych wiejskich, a co za tym idzie wyprodukować więcej miodu.
Poznań do tej pory w kwestii dbania o zapylacze nie wyglądał za dobrze. Coś ruszyło w tym roku – pojawiły się hotele dla owadów zapylających, np. w Parku im. Jana Pawła II. Na przystankach powstają właśnie dachy rozchodnikowe, których celem ma być obniżenie temperatury pod wiatą i oczyszczenie powietrza z pyłów. Przykład można brać z zagranicy – w Utrechcie zakłada się łączki na dachach przystanków autobusowych – ale też z polskich miast: ule postawiono na dachu KUL-u, krakowskiego magistratu, ciechanowskiego ratusza czy siedziby Agory w Warszawie.
Jednak domki dla owadów to tylko promyk zwiastujący nowe podejście. Jeżeli nie pójdzie za nim rezygnacja z intensywnej pielęgnacji zieleni, będzie to na nic, bo owady nie będą miały co jeść. Oczywiście są rośliny posadzone ludzką ręką, które zapylacze lubią. Trzmiele np. przepadają za lawendą, róża też cieszy się popularnością wśród pszczołowatych. Ale zwykle takich roślin nie ma wiele i otacza je niezmierzony trawnik. Dlatego lepiej dać wolną rękę naturze, która wysieje rośliny bez naszego wysiłku i kosztów.
*
Po roku Adrian Suszka wysłał mi zdjęcia pszczół z ulicy Czajczej. Przetrwały zimę.
– Dołożył je pan do innej rodziny? – zapytałam.
– Tak, zasiliłem je pszczołą.
– Czy mogę przyjechać je zobaczyć?
– Zapraszamy.
Przygotowuję się do wizyty, czytając fora pszczelarskie. W sukurs przychodzi współczesna literatura, gdzie pszczelarskie terminy pojawiają się nawet w tytułach książek, a fabuły pełne są pszczelich odniesień: Zimowla Dominiki Słowik, Bezmatek Miry Marcinów czy tom poetycki Małgorzaty Lebdy Matecznik. Nic w tym dziwnego: pszczoły tworzą królestwa, osobne mikroświaty z fascynującymi rytuałami, z których chętnie czerpiemy metafory do naszego ludzkiego życia. Czytam też norweską Historię pszczół, w której Maja Lunde snuje wizję świata pozbawionego zapylaczy. Tak przygotowana słucham o „bezmatku”, który spotkał pszczoły z Czajczej.
– Tu inaczej dźwięczy. Tu inaczej pachnie. Coś tu jest nie tak. Nagle okazuje się, że nie ma matki – opowiada Gosia, która w firmie Suszki odpowiada za reklamę, miodowe kosmetyki i linię miodów smakowych. Właściciel pasieki dopowiada:
– Inaczej się zachowują, jest większy poziom agresji. Kiedy nie ma matki, pierzga robi się mokra. Tracą instynkt. Jest mniejszy ciąg.
Pierzga, nazywana też „chlebkiem pszczelim”, to mieszanka pyłku z nektarem lub miodem z dodatkiem pszczelej śliny – jeden z podstawowych pokarmów tych błonkówek. Smakuje nieco kwaśniej od pyłku. Jest wykorzystywana w kosmetologii, a także jako dodatek do posiłków np. do owsianki, jogurtu czy napojów. Można też kupić miód z dodatkiem pierzgi. Uważa się ją za superfood.
Jesteśmy w pasiece w Gołębinie. Dookoła las. Obok stoi wóz à la Drzymały, pamiętający czasy założyciela tej pasieki, czyli dziadka Adriana.
– Mój dziadek zabrał swojemu ojcu sztachety, żeby zbudować ule – mówi Suszka.
Oprowadza nas po pasiece. Pokazuje poidełka, wlotki do uli. Jesteśmy ubrani w kombinezony pszczelarskie, więc nie boimy się podejść. Adrian dymi podkurzaczem, który otumania pszczoły. Gosia opowiada, jak tworzy się rójka:
– Stoję i stoję, aż nagle, jak zaczęło wychodzić! Rójka to jest coś takiego, że idzie taka fala z ula. Normalnie: idą ciągiem. Robi się czarno. One się kotłują, czekają, aż matka wyjdzie, i lecą z tą matką – kończy, a w tym czasie Adrian wyjmuje z ula ramki. Daje nam potrzymać. Dla nas, mieszczuchów, to duże przeżycie. Szukamy matki. Jest wyraźnie większa, z czerwoną kropką nakreśloną przez pszczelarza na odwłoku.
– Dużo macie wezwań do rójek? – pytam, obserwując, jak królowa składa jaja.
– Do pszczół jest zdecydowanie mniej. 10% to pszczoły, większość osy i szerszenie – odpowiada, walcząc z pszczołą, która wleciała mu pod strój.
Pszczelarze, którzy wykonują usługi w ramach pogotowia pszczelarskiego, czyli jeżdżą usuwać dzikie roje i osadzać je u siebie w pasiece, opowiadają, że czasem zgłaszający mylą się co do gatunku. Fora pszczelarskie pełne są opisów wezwań do roju pszczół, który okazał się rojem os, czy do rojków wielkości szklanki, które osadziły się np. na wiadrze. Nie wszyscy pszczelarze chcą wprowadzać do pasieki nie swoje rójki – część obawia się chorób.
Próbuję nakropu, czyli miodu niegotowego do wybrania. Pszczoły muszą go przemielić, wypluć, jeszcze raz przemielić i wypluć, odparować, a potem przerobić przez swoje wole. Jak poinformowała mnie Gosia: „Miód to wymiocina pszczół”.
– Matki wytwarzają substancję mateczną. Pszczoły się nią wymieniają.
– Macie tutaj tyle uli jeden obok drugiego? Pszczoły się nie mylą?
– Jeżeli czują inne feromony, to nie wpuszczają, chyba że z miodem. To tak jak my: bogacza przyjęlibyśmy do swojego państwa, ale imigrantów? – Adrian śmieje się i dodaje: – To jest szczególnie ważne przy transporcie pszczół. Przewozi się je o konkretnej godzinie. Ale nie godzina jest wyznacznikiem, tylko kąt padania promieni słonecznych. Jeżeli byśmy za szybko zabrali rodziny, to będą latać w miejscu ula i go szukać. W zeszłym roku, jak chcieliśmy przewieźć pszczoły, to trzy razy przyjeżdżałem do pasieki. Maj był wtedy gorący. Chcieliśmy wywieźć je na lipę. Pszczoły wisiały na wylotkach i wentylowały ul. Wtedy tworzą się tzw. wiszące brody. O dwudziestej pierwszej się nie dało. O trzeciej nad ranem przyjechaliśmy, też się nie dało. Dopiero po burzy się udało.
*
Po wizycie w pasiece mój synek stwierdza, że już nie chce być strażakiem. Teraz chce zostać pszczelarzem. Mąż zresztą też.
Wracamy, mijając dzikie łąki z obfitością samosiejek – dla jednych kwiatów, dla innych chwastów. Antropocen wytworzył sztuczne linie podziału. Pszczoły nasze, a osy nie nasze. Na rośliny i zielsko. Jak się podzielić tą władzą z naturą? Jak nie odczuwać szowinizmu wobec innych gatunków?
Pisać listy do spółdzielni. W tym roku skosili u nas trawę tylko raz. Zamiast trawników pojawiły się łąki. Dozorca, w ostatnich latach w sezonie letnim codziennie widywany z kosiarką, podcinał niedawno podwórkowe zboże nożem. W tym roku po raz pierwszy na naszym osiedlu słychać było świerszcze. W niedzielny poranek obserwuję pszczoły i trzmiele sunące między mniszkami. Pszczoły pracują w skupieniu. Pozwalają się filmować. W koszyczkach znajdujących się w trzeciej parze odnóży widzę żółty pyłek. Zastanawiam się, skąd przyleciały i gdzie śpią.
CO ROBIĆ, JEŻELI W TWOIM DOMU ZAGNIEŹNI SIĘ RÓJKA PSZCZÓŁ?
1) Nie zabijaj pszczół.
2) Poinformuj o sprawie właściciela nieruchomości.
3) Wpisz w wyszukiwarkę frazy „pogotowie pszczelarskie”, „pogotowie rojowe”, „rójka”, „pszczelarz” z nazwą swojego miasta i skontaktuj się z miejscowym pszczelarzem, który w większości przypadków za darmo usunie rójkę. W przypadku os czy szerszeni ta usługa będzie płatna.
4) Poinformuj pszczelarza o potencjalnych trudnościach w ściągnięciu rójki – np. czy jest założona na wysokości, w kominie, na stromym dachu. Być może pszczelarz będzie musiał poprosić o pomoc strażaków.